Niderlandy
czyli moje osobiste wrażenia z KRÓLESTWA HOLANDII.
Już od wielu dziesięcioleci Holandia żyje pod panowaniem królowych, ostatnio
J.W.Królowej Beatrix, aż tu nagle okazuje się, że znowu będziemy mieć króla!
J.W. syn Beatrix, Willem-Alexander, będzie nam miłościwie panował, jak go mama
dopuści, bo jak na razie młodzik zajęty jest głównie wywoływaniem niewielkich
skandali.
Holendrzy kochają Beatrix, co łatwo zauważyć przy licznych okazjach, gdy
występuje ona publicznie. Tłumy większe walą, jak na koncert rock'owy,
sympatyczna i uśmiechnięta Królowa, zawsze z pięknym bukietem w rękach
(Holandia słynie przecież z kwiatów) przechadza się pomiędzy ludźmi wąskim
kawałkiem chodnika w otoczeniu synów, sióstr, męża, dworu itd. Jeżeli plączą
się tam jacyś ochroniarze, to raczej z daleka, bez przekonania i szalenie
dyskretnie.
Panuje Królowa nad kraikiem małym, ale jarym. Wielkości czterech
polskich województw, z 15 milionami ludzi, ponad 20 milionami rowerów i - jak
słyszałam - ponad stu tysiącami mostów, Holandia zbudowana została rękami
Holendrów na morzu. Kraj niegdyś panujący nad Indiami, połaciami Afryki i
niezliczonymi wyspami sam gnieździł się na skrawku europejskiego wybrzeża. Co
zrobili Holendrzy? Zasypali morze. Dobrze ponad jedna trzecia kraju leży na
polderach, czyli gruncie wydartym żywiołowi morskiemu. Stąd pewnie ubóstwo
lasów i drzew, taka ziemia jest zbyt cenna. Stąd również wynika brak ...
piwnic, które w domach stojących na polderach znajdują się na tak zwanym
polskim parterze.
Jadąc samochodem prawie nie widzi się przerw pomiędzy miastami i
wioskami, szczególnie tutaj, w Randstad, czyli sercu kraju (i Europy). Są
oczywiście fermy, równiuteńkie kawałki ziemi poprzedzielane kanalikami i
grobelkami. Na jednym pasku owce, na drugim krowy, a na trzecim traktor zbiera
ziemniaki czy inną brukselkę. Tydzień później owce pasą się już z krowami, na
pierwszym pasku traktor coś orze, a na trzecim kiłkuje nowe warzywko. Inaczej
sprawa wygląda na północy, we Fryzji i okolicach, które najbardziej
przypominają mi Mazury (tylko mniejsze): są lasy, pola, łąki i kupa jezior. Tam
też żyje się nieco wolniej i - co tu ukrywać - ciut taniej.
"Taniej" to najważniejsze słowo w tutejszym słowniku. Duma
narodowa objawia się w talencie do wynajdowania tańszych sklepów, tańszych
produktów, bywania na obniżkach i wyprzedażach. Pewnie dlatego kobieta
Holenderska (przeciętna, z ulicy) wygląda tak, jak wygląda (nie chcę się
wyrażać). Jedno jest faktem: elegancka, umalowana babka, z torebką i pasujących
do niej butach na obcasiku, w biały dzień, na ulicy - to na 99% nie-Holenderka.
Lecz mania rowerowa wynika nie tylko z manii oszczędzania. Holender
rodzi się z siodełkiem w d... (moja osobista opinia, witana przez Holendrów
zwykle potakiwaniem głowami i huraganem śmiechu). Mój 2,5 letni syn zasuwa na
trzykołowym rowerku jedną rączką coś jedząc, a drugą pokazując kotka w mijanym
ogródku!. A w "piwnicy" stoi już większy rowerek, który trzeba nieco
naprawić, bo czas najwyższy, by dziecko zaczęło jeździć "jak
człowiek". Nowych rowerków się raczej nie kupuje, nie takim maluchom, bo
zbyt szybko z nich wyrastają...
Sieć dróg rowerowych w Holandii jest gęstsza, niż ulic i autostrad,
istnieją oczywiście też specjalne mapy. Zadbane te drogi i ulice są pięknie, z
czerwonej kostki (w odróżnieniu do szarego bruku bądź asfaltu), oznakowane,
doprowadzą cię wszędzie. Jeżeli przyjedziecie tu na wakacje, to kraj najlepiej
poznawać z siodełka. Najtaniej, najszybciej i najwygodniej. Środki transportu
publicznego są koszmarnie drogie (podróż pociągiem do miasta odległego o 40
kilometrów będzie cię kosztować blisko 30 guldenów; autobus w obrębie małego
miasta bądź dużej dzielnicy prawie 2 guldenyw jedną stronę; 1hfl=około 1
DM=około 0,80 USD).
Drugie narodowe hobby to łyżwy, co jest zrozumiałe przy tej ilości
zamarzających co roku kanałów. Trzeba tylko uważać na głowę, gdy się przejeżdża
pod mostkami. W ogóle w Holandii nigdy nie da rady pójść prosto czy na skróty,
zawsze wpadniesz na jakiś kanał. Okrpnie mnie to do tej pory denerwuje, że gdy
mam do załatwienia interes naprzeciwko moego nosa, to i tak muszę lecieć 500
metrów w prawo bądź w lewo do najbliższego mostka. W zimie jest łatwiej,
przełażę po lodzie.
Najważniejsze rzeczy w Holandii są żółte (tak jak w Polsce czerwone), czyli:
tablice, oznakowania, lampy, samochody użyteczności publicznej, autobusy i pociągi,
wszystko w radosnym kolorze egg-yellow. Daje to piękny efekt radości i
czystości, ale musi być stale myte. I jest oczywiście, bo spotkałam się już z
tym, że podszedł do nas na parkingu obcy facet i powiedział "Wasz samochód
jest brudny". Wcale nie z naganą, tylko stwierdzenie faktu, bo być może
nie zauważyliśmy. Wyobrażacie sobie?!
Aaa! Prawie zapomniałam o specjalnościach, czyli np. wiatrakach. Jest tego
faktycznie sporo, bo Holandia jest płaska jak stół i jak dmuchnie we
Fryzji (na północy), to w Maastricht (granica z Niemcami, Belgią i
Luxemburgiem) spadają ludzie z rowerów. Podczas sztormów wiosennych czy
jesiennych psy się na spacerze przewracają, dachówki lecą i trzeba uważać, by
nie dostać po buzi fruwającą wycieraczką. Właśnie z powodu tych wiaterków
wszystkie zewnętrzne drzwi do budynków holenderskich otwierają się do środka.
Warunki idealne dla wiatraków...
Inną tutejszą specjalnością są pola kwiatowe, cebulki kwiatowe i aukcje
kwiatów. Papież nasz na każdą specjalną okazję dostaje kwiaty z Holandii do
dekoracji ołtarza. A inny "kwiatek", jaki się widzi w okolicy
lotniska Schiphol: wielki jumbo-jet przejeżdżający nad autostradą. Ale wszystko
bije na głowę wrażenie, jakiego doznajesz, gdy nagle z boku szosy widzisz
żaglówkę płynącą wyżej, niż jedzie twój samochód...
Drobiazgi: młodzież jest hamowata, nieużyta i aspołeczna. Coś z nich
jednak na szczęście wyrasta, bo nagle wskakują w garniturki i biorą hipotekę.
Starszym często wszystko zwisa, osławiona holenderska tolerancja przechodzi w
olewajstwo i obojętność. Ale jak jest narodowa akcja zbiórki pieniędzy np. na
ofiary powodzi czy Foster Parents Plan - leci deszcz czeków i gotówki.
Zwierzęta są tu kochane i rozpieszczane, należy do holenderskiego image
chowanie jakiegoś żywego stworzenia. Moja sąsiadka, przy trójce małych dzieci,
ma psa i rybkę, ja mam psa (jeszcze z Polski) i wolno latającą papugę.
Na pewno mogłabym napisać dużo więcej i może kiedyś to zrobię. Zwracam uwagę,
iż są to moje osobiste wrażenia i opinie, znam tu kupę Polek kręcących nosami
na wszystko i którym nic się tu nie podoba. No, ale te wyjechały "dla
kariery", ja - z miłości. Czego wszystkim emigrującym Polkom i
Polakom serdecznie życzę!